Już po chrzcinach i po całym stresie - właściwie to się cieszę. Jestem również zadowolona, bo: Aurelka prawie nie płakała; wyglądałam naprawdę dobrze (ograniczyłam wydatki do minimum!); nie byłam wyższa od chrzestnego (jestem niska, ale on też wzrostem nie grzeszy, więc obawiałam się, że na szpilkach będę za wysoka); położyłam na Małej szatkę w odpowiednim momencie; doskonale udawałam, że znam te wszystkie regułki.
Ogólnie byłam bardzo wzruszona (ogólnie jestem taka miętka dupa, że beczę z byle powodu), a już w szczególności, kiedy Aurelka zasłaniała sobie czółko łapką przy laniu wodą. Warto zaznaczyć, że Młoda wystąpiła w czapeczce, w której ja brałam chrzest (bardzo stylowe połączenie białych koronek i falbanek i różową kokardką i różyczką po środku).
Kochani, nie dam rady dziś wejść na wszystkie Wasze blogi, za co bardzo Was wszystkich przepraszam. Zaległości nadrobię w najbliższym czasie - do zobaczenia.:)
Wiedziałam, że sobie poradzisz ;)
OdpowiedzUsuńJak fajnie, że jesteś Matką Chrzestną:D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - Rosa
Fajny pomysł z tą czapeczką ;D
OdpowiedzUsuń